DZIENNIK WROCŁAWSKI (6)

28 stycznia 2023, sobota. Jestem już bardzo zmęczona codziennymi jazdami po Wrocławiu i postanowiłam tylko wpaść dzisiaj na Świdnicką i Rynek.
Wysiadam z Tramwaju na przystanku Dworzec Główny i idę na Świdnicką dawną Świerczewskiego, teraz Piłsudskiego. Idę podcieniami, które zapewne są częścią Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej wybudowane po wojnie w socrealistycznym stylu nowo renesansowym. Nigdy nie kojarzyły mi się z katowicką Koszutką, a ze Starą Hawaną gdzie takie podcienia były zbawienne, konieczne w upale i ulewnym deszczu. Nie pada, ale rozkoszuję się nimi, dochodzę do Placu Kościuszki w kształcie kwadratu otoczonego po bokach masywnymi kamienicami z nawiązującymi do podcieni łukami mieszczących się na parterze kawiarń, restauracji i sklepów. Tu często chodziłam oglądać zagraniczne pisma w nieistniejącym już Empiku. Przelotnie mieścił się też Kalambur. Jak studiowałam, galeria Ludwińskiego „Pod Moną Lizą” w holu Empiku już nie działała. Idąc ulicą Kościuszki, jest za rogiem Pałacyk. Restauracja „Czardasz” na placu Kościuszki na parterze pedetu sąsiadowała z Empikiem.
PeDeT, modernistyczny budynek międzywojnia z zaokrąglonymi narożnikami górujący nad placem Kościuszki nazywa się dziś „Renoma”, jest supernowoczesnym Domem Towarowym. Za moich czasów chodziłyśmy tam tylko oglądać zachodnią bieliznę i kosmetyki, wszystko było piekielnie drogie i dostępne, inaczej niż w Katowicach, gdzie taki towar był tylko w Pewexie. Klub Dziennikarza, mieścił się na rogu Świdnickiej i Podwala, a wejście miał prawie dokładnie naprzeciwko PeDeTu, wejście tylko z legitymacją. Mały, biały, zabytkowy budynek po tej samej stronie co PeDeT, podobno odwachu, a więc militarny. Nic o tym nie wiedzieliśmy, zawsze tam były wystawy wrocławskiego ZPAP. Na skwerze stoi teraz pomnik Bolesława Chrobrego, ja pamiętam tulipany.
Dalej kościół Bożego Ciała, wieki gotycki z czerwonej cegły, naprzeciwko biały gmach Opery i obok niej słynny, neobarokowy, secesyjny Hotel Monopol, z balkonu przemawiał Hitler, a po wojnie mieszkali tu w czasie Światowego Kongresu Intelektualistów Picasso, Irena Joliot-Curie, Szołochow, był lokalizacją wielu polskich filmów fabularnych. Chodzenie do Monopolu było chyba najwyższym stopniem bycia artystą, nigdy tam nie byłam. Natomiast często byłam z Markiem w funkcjonującej tu w dalszym ciągu Scenie Kameralnej Teatru Polskiego, o dziwo, bilety można było kupić zawsze i zawsze byliśmy rozczarowani. Ale pamiętam Maję Komorowską w roli mężczyzny, chyba w Końcówce Becketta. Dochodzę do Rynku, wspaniale, że przed Ratuszem jest taki szeroki pas między nim, a kamieniczkami.
Za Ratuszem jest też prostokątna zabudowa kamieniczek połączonych ze sobą uliczkami zwanymi Przejściem. Szukam Przejście Żelaźnicze, tutaj znajduje się Instytut Grotowskiego, wszystko zamknięte.
Mnie nigdzie nie wpuszczono, nie udało mi się ani na Grotowskiego, ani na Kalambur, ani na imprezy w Pałacyku, nie mówiąc już o Związkach, Wydawnictwach, restauracjach tylko na legitymację. Teraz Rynek jest pustawy, stoi jeszcze dwudziestometrowa choinka, instaluje się jakieś rusztowania dla Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wszystko jest już ulokowane, upamiętnione, zadbane w zabytkowych uliczkach. Na Rynku był i Teatr Laboratorium i Teatr Pantomimy Henryka Tomaszewskiego i Studencki Teatr Kalambur Bogusława Litwińca na Kuźniczej, jak i Klub PAX-u wydawnictwo “Ossolineum”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna. Były spektakle Międzynarodowego Festiwalu Teatru Otwartego (udało mi się bilety dostać raz).
Klub Związków Twórczych mieścił się w kamienicy na Rynku pod numerem 24, redakcja „Odry” w Ratuszu, w piwnicy Ratusza Piwnica Świdnicka, też oblegana przez artystów z najwyższej półki.
Wracam tramwajem, już się ściemnia, niosę do domu bukiet białych goździków na pożegnanie dla Mirki.

Zaszufladkowano do kategorii czytam więc jestem | Dodaj komentarz

DZIENNIK WROCŁAWSKI (5)

27 stycznia 2023, piątek. Podjeżdżam tramwajem do ogrodu botanicznego, jest szczelnie ogrodzony i zamknięty, czasami zza żywopłotu udaje mi się zobaczyć sterczące patyczki, na których czubkach w kolorze zieleni veronese’a etykietki z nazwami roślin wyglądają jak rośliny. Kieruję się na Ostrów Tumski, cały czas mży, ale zabrany przez mnie parasol zdaje się bezużyteczny, nie wiadomo, skąd ten ziąb i wilgoć, nikt na ulicy parasola nie rozpina.
Teraz wyspa jest niesłychanie wymuskana. Wszystko co tu stoi, – a stoją jedynie obiekty sakralne, a więc budynki pełniące rolę hoteli dla pielgrzymów, edukacyjne czy magazynowe, oraz stojące gęsto, wraz z Katedrą solidne bryły kościołów z czerwonej cegły, jak i otoczone żeliwnymi ogrodzeniami wolnostojące posągi świętych – zdaje się świeżo umyte i odmalowane. W uliczkach co jakiś czas ogródki, może nie piwne, ale zadaszone, z wiklinowymi fotelami, stołami, przygotowane na śpiewanie pieśni religijnych i grę na gitarze przy jadle i piciu.
Idę ulicą Katedralną, żywego ducha na wyspie nie ma, mijam budynek 4 z tablicą upamiętniającą mieszkającego tu ks. Aleksandra Zienkiewicza, pseudonim „Wujek”, twórcy wrocławskiego duszpasterstwa akademickiego. To tutaj mieszkała, mając we Wrocławiu kawalerkę, poetka Marianna Bocian w ostrej fazie jej okresu opozycyjnego i mistycznego. Niewielu sławnych ludzi zdołałam w latach siedemdziesiątych poznać, niemniej, tę charakterystyczną postać z białymi, długimi włosami palącą w bardzo długiej lufce „sporty”, poznałam w Pałacyku. Nie osobiście wprawdzie, ale siedziała w jury, kiedy to brałam udział w „Turnieju Jednego Wiersza o Laur Arki”, który odbył się w odremontowanym „Pałacyku” przy ul. Kościuszki 34, czyli w Pałacu Schaffgotschów. Turniej rozpoczynał się o osiemnastej na parterze w lewym skrzydle budynku.
Wstępuję do Katedry, w odróżnieniu od innych kościołów na wyspie jest otwarta, patrzę z żabiej perspektywy na „zielone hełmy” wież katedry, na które po zapłaceniu biletu można wjechać. Przechodzę przez Most Tumski na Wyspę Piasek do pomnika kardynała Bolesława Kominka odsłoniętego w 2005, u którego stóp duży napis: PRZEBACZAMY I PROSIMY O PRZEBACZENIE.
Wszystko tutaj mimo wczesnej pory dnia jest zasnute mgłą i niewyraźne, szybko wskakuję do pierwszego lepszego tramwaju i podjeżdżam do Hali Targowej, by się ogrzać. Zawsze Hala Targowa była dla mnie przystanią, stała blisko uczelni, tam chodziłam szkicować pastelami stoiska rzeźnicze, tam sprzedawano wszelką tandetę od sukienek komunijnych i ślubnych wysoko po sklepieniem ściąganych dla klientów długim kijem zakończonym haczykiem, po biżuterię wrocławskiej prywatnej inicjatywy i wreszcie tańszego jedzenia, okrojone z zepsucia jabłka można było kupić już za dwa złote za kilogram. i teraz się nie zawiodłam, udaje mi się kupić banany po trzy złote, zjeść w ogrzewanej hali przy stoliku przygotowaną w domu kanapkę i popić wodą z termosu. Siedzę tu trochę, lubię wszelkie targowiska, to napawa nadzieją, obfitość straganów i czystość.
Podjechałam jeszcze tramwajem do Galerii Dominikańskiej, gdzie jest pora lunchu i wszyscy jedzą, chmara dzieci, od kilkuletnich po nastolatki opanowują tablice KFC z zamawianiem potraw elektronicznie, potem przynoszą do stolików owinięte frytki i kurze części zanurzane w głęboki olej, piją z monstrualnych kubków napoje z wetkniętymi, fosforyzującymi słomkami. Wyjeżdżam ruchomymi schodami na dach gdzie jest parking, oglądam ulice Wrocławia z lotu ptaka, korzystam z darmowej toalety i szybko wracam na przystanek, by jechać na zachód, Na Ostatni Grosz.
Jadę tramwajem 10, ale na ulicę muszę dojść, bo kursują tam tylko autobusy. Cała dzielnica jest zabudowana, nie pamiętam gdzie stał nasz barak, gdzie trzymano grabie, łopaty i kilofy, którą część miałyśmy w pocie czoła przy rozkazach brygadzistki jak kapo grabić. Pamiętam te wielkie, puste przestrzenie, na horyzoncie baraki Cyganów do których podjeżdżały limuzyny z barwnie ubranymi, z biżuterią z łańcuszków mężczyznami.
Wracam też 10, wysiadam pod Halą Stulecia skąd kładką idzie się do ZOO. Mimo, przebudowy wrocławskiego ZOO i drastycznej w związku z tym podwyżce cen, gdzie bilet dla emeryta kosztuje 70 zł, nie zrażonych pogodą ludzi jest dużo. Próbuję coś zobaczyć zza ogrodzenia, widzę wielbłąda.

Zaszufladkowano do kategorii 2023, dziennik ciała | Dodaj komentarz

DZIENNIK WROCŁAWSKI (4)

26 stycznia 2023, czwartek. Wysiadam z siedemnastki na przystanku przed mostem Szczytnickim, skąd do ulicy Wojciecha z Brudzewa jest niedaleko. Blok mieszkalny „Bliźniak” na 700 studentów medycyny jest bardzo dobrze widoczny zza bezlistnych drzew, teraz z tęczowymi osłonami na balkonach. Ponieważ mieszkałam w „A”, pytam chłopaka przy samochodzie, czy to prawe, czy lewe skrzydło, gdyż są dwa wejścia. Jest Ukraińcem i wyjaśnia, że drugie skrzydło, lewe, jest nieczynne. Idę do recepcji i trochę rozmawiam z siedzącą tam kobietą.
Wtedy we wrześniu akademik ten, gdzie zakwaterowano wszystkich, którzy dostali się na studia, by odbyć praktyki robotnicze wydawał mi się ponury, mimo, że pokoje były tylko dwuosobowe, a za oknami widać było Odrę. Przychodziła do naszego pokoju z Bożeną Halinka i chyba Cerata, w swoim sławnym czarnym lakierowanym płaszczu.
Niebo jest zachmurzone, ale nie ma mrozu i kwitną na trawniku stokrotki. Grupka młodzieży stoi na rogu, jest wiata na rowery, wszystko bardzo młodzieńcze.
Skręcam alejką Parku Szczytnickiego w kierunku Ogrodu Japońskiego, oprócz dziewczyny z wózkiem dziecięcym nie ma tu nikogo, ale jest bardzo przyjemnie. Park jest zadbany, żywopłoty i pojedyncze krzewy wystrzyżone. Park Japoński uśpiony, zamknięty, ale jak tylko się zbliżam do ogrodzenia z budki wychodzą strażnicy, pytam ile będzie kosztować wstęp na wiosnę, nie wiedzą, pewnie dużo, sądząc po cenach biletu do pobliskiego ZOO.
Siadam na ławce blisko jeziora, stamtąd widać japoński mostek i pływające kaczki, jem kanapkę popijam wodą z termosu. Już widać kopułę Hali Stulecia, przechadzam się podcieniami, wchodzę na teren gigantycznej fontanny nieczynnej w zimie, wszystko zamknięte, ale odnowione, luksusowe, niklowane, oszklone, nowoczesne. Docieram do Pawilonu Czterech Kopuł gdzie w Wytwórni Filmów  Fabularnych pracował Witek.
Teraz jest tu wystawa sztuki współczesnej, której jestem bardzo ciekawa, kupuję bilet i nim go skasuję, oglądam muzealną księgarnię i całe jasne otoczenie zorganizowane w nowoczesnym, funkcjonalnym stylu, jestem zachwycona. Okazuje się, że czytnik przy wejściu przestał działać, kieruje się nas zwiedzających wobec tego bez kasowania biletów. Jak już jestem w środku i oglądam pastele Witkacego i sztukę międzywojnia, nadbiega pracownica Muzeum i każe wszystkim przejść z powrotem do holu i czekać. Posłusznie wychodzimy i czekamy, po jakimś czasie obsługa nakazuje zrezygnować z dzisiejszego zwiedzania i na bilety skasowane przyjść w dowolnym dniu, za nieskasowane zwracają pieniądze. Pytam czyja to wina i co się stało, nie wiedzą, ale wina jest Tauronu.
Podjeżdżam trochę tramwajem by zobaczyć Panoramę, za moich czasów ciągle się o niej mówiło, ale nic nie robiło. Wielka budowla rotundy widoczna jest z daleka, wchodzę do środka, są seanse i szkoda mi tyle czasu, ale jak będzie zniżkowy bilet dla emerytów, to wejdę. Nie ma, więc rezygnuję. Poszłabym tylko ze względu na mamę, która jako dziecko co roku chodziła oglądać Panoramę Racławicką w Parku Stryjskim we Lwowie, gdyż dziadek jeździł tam z Przemyśla na Targi Wschodnie i zabierał dzieci.
W pobliżu jest moja uczelnia, do której wchodzę ze wzruszeniem. Hol zmieniony, brak rzeźby Dunikowskiego, replika Mojżesza Michała Anioła z brązu, a była z marmuru. Budynek na zewnątrz i wewnątrz odnowiony, wymieniono okna, dodano windę, ale łuki sklepień i posadzki pozostały z niemieckiego Staatliche Akademie für Kunst und Kunstgewerbe.
Idę najpierw po wszystkich piętrach zaglądając przez okna na podwórze, na Plac Polski, gdzie stały rzeźby dziekana Boronia. Widok na Odrę i Ostrów Tumski jest tylko z pracowni, do których po walce z sobą decyduję się wejść. Przyjmują mnie serdecznie, studenci poszczególnych pracowni rzeźby na parterze i malarstwa na pierwszym piętrze są chętni do rozmowy. Radzą, bym o moim projekcie komiksu z lat siedemdziesiątych porozmawiała z dziekanem, podobno niedługo będzie prowadził rysunek i nazywa się Piotr Kielan. Ale ja już odchodzę, już znikam za drzwiami budynku, już mam dość.
W czasie zajęć wymykałam się do sąsiadującego Muzeum Narodowego pooglądać prawdziwe obrazy, tak też zrobiłam i teraz.
Nic już nie pamiętałam z tego szlachetnego wnętrza budynku, nawet obrazów Malczewskiego nie pamiętałam i tego wszystkiego co to muzeum w swoich zbiorach ma. Chodząc po salach, gdzie nawet był zimowy obraz Bruegla, niczego nie pamiętałam, a może coś się zmieniło, jakaś wymiana z innymi muzeami, nie wiem.

Zaszufladkowano do kategorii 2023, dziennik ciała | Dodaj komentarz

DZIENNIK WROCŁAWSKI (3)

25 stycznia 2023, środa. Jadę zawieźć filcowane zwierzątka, dwa koty i wiewiórkę, wiem tylko, że na Psie Pole i że przystanek Broniewskiego. Wsiadam do pierwszego autobusu jaki nadjechał z napisem Psie Pole i wysiadam na przystanku o tej nazwie. Ale nikt tu nie słyszał o ulicy Broniewskiego.
Bardzo usłużna młoda kobieta po kilkunastu minutach ambitnego grzebania w komórce stwierdza, że nie może połączyć się z Internetem. Podchodzę do starszej kobiety, która z pewnością wie, gdzie tu jest taka ulica. Nie, nie wie, nie jest stąd, ale jedzie do swojej wsi i tam jest ulica Broniewskiego. Jestem gotowa wsiąść z nią do autobusu i przejechać kilkanaście przystanków, ale całe szczęście stojąca na przystanku dziewczyna ma w komórce Internet i cały przystanek stojących ludzi kieruje mnie na przeciwległą ulicę, gdzie właśnie nadjeżdża autobus 130 kierunek Polanowice.
Psie Pole to gmina, jedna z 5, na jakie podzielili Wrocław. W jej obrębie jest też stary “Psiak”, który jest spory kawał od Broniewskiego, a więc muszę jechać na północ, do Karłowic, gdzie na roku dyplomowym w Fabryce kuchenek gazowych robiłam dyplom z malarstwa architektonicznego u Zdanowicza.
Wjeżdżamy w Karłowice, wyłania się wspaniała bryła wieży ciśnień, oszczędna w zdobieniach, modernistyczna, już za moich czasów uznana jako zabytek. Na alei Kasprowicza ciągną się poniemieckie wille wśród roślinności, jedna piękniejsza od drugiej. Tu gdzieś mieszkała Dąbrowska z Kowalską, Tu zabił się w sąsiadującej willi Wojaczek. Dalej jest Zakrzów, osiedle Psie Pole i Różanka.
Wysiadam na przystanku Broniewskiego, po drugiej stronie ulicy też osiedle, na szczycie jednego z bloków napis grafficiarzy: “Polanka – ponad Śląskiem tylko niebo”. A więc tam jest Polanka, a tutaj może Różanka, ale kto to może wiedzieć.
Schodzę schodkami do szeregu bloków z wielkiej płyty na ulicę Rowerową, korzystam z tego, że otyła kobieta z wózkiem na zakupy wychodzi, wślizguję się do klatki schodowej. Chodzę po piętrach, nie korzystam z windy. Na drzwiach napisy kredą, ślad niedawnej kolędy, czyli odwiedzin księdza z ministrantami. Odnajduję numer mieszkania, otwiera mi wysoki, szpakowaty mężczyzna z komórką przy uchu, na moment przerywa rozmowę i odbiera ode mnie torebkę papierową ze zwierzątkami. Wiedział o tym, że przyjdę i wszystko się udało.
Wsiadam w tramwaj 70, widzę z okna zabytkowy dworzec Nadodrze i wysiadam na Słowiańskiej. Już sobie przypominam te okolice akademika na Pobożnego.
Z początku obchodzę całą narożną kamienicę, pięknie odnowioną, pomalowaną na złamany żółty w kierunku ugru, okrągłe balkony zupełnie nowe. Idę na podwórko, mimo, że jest wybetonowane to elewacje sąsiadujących kamienic nie ruszone, obłażą tynki, a klatki schodowe mają drewniane schody i są brudne. Ponieważ podwórko – gdzie chłopcy z akademika grali tu w piłkę – to jeden wielki parking, pytam właśnie wysiadającego, niemłodego pana, gdzie są okna akademika. Wskazuje mi szczelinę między kamienicami. To chyba okna toalet – mówi. Ten wąski pasek elewacji akademika jest odnowiony.
Portierka mnie nie wpuszcza, nie wolno żadnym obcym osobom wchodzić, jest wręcz oburzona takim pomysłem. Nie, pokojów gościnnych nie ma.
Wracam do tramwaju, jadę do Rynku, błądzę po uliczkach i wreszcie odnajduję Łaciarską. Numer, gdzie mieszkałam z Anią to gomułkowski czteropiętrowy piętrowy dom, myślałam, że mieszkałyśmy w jakiejś zabytkowej kamieniczce. Jest domofon i wszystko szczelne. Udaje mi się przez szybę drzwi sfotografować wnętrze klatki schodowej.
Krążę wokół Ratusza, zaglądam do Piwnicy Świdnickiej, gdzie nigdy nie byłam potem do punktu Informacji, gdzie dostaję darmowy plan Wrocławia z naniesionymi trasami tramwajów. Stoi tu jeszcze gigantyczna choinka wypleciona sztucznym świerkiem, wysoka na 20 metrów, ma 150 tysięcy ledowych światełek i różnokolorowe bombki, od 10 do 30 centymetrów średnicy. Wpatruję się w rząd kamieniczek, które musieliśmy sfotografować i zaproponować ich kolorystykę na zaliczenie profesorowi Zdanowiczowi. Nie mam pojęcia, czy teraz pomalowane są harmonijnie, są pstre, ale to bardzo ładnie w tej szarzyźnie styczniowego dnia.
Ostatkiem sił jadę na Biskupin, gdzie odnajduję nasze pierwsze mieszkanie na Pugeta. Dom stoi bardzo ładnie odnowiony, chyba rozbudowany o obszerny taras na piętrze. Nasze okno, moje i Iwonki już się wewnątrz świeci. Próbuję zrobić zdęcia tylnej części domu, ale jak przekraczam furtkę, światło zapala się w sieni i uciekam.
Do ulicy Stefczyka też niedaleko, tam mieszkałam z Bożeną. Wszystko tu pięknie zagospodarowane i odnowione, numer gdzie mieszkałam też, ale jakaś bardzo wąska podzielona zapewne przez spadkobierców część. Właśnie zajeżdża samochód, wychodzi z niego mężczyzna w średnim wieku, Pytam go, czy to ten numer, tak potwierdza, i zatrzaskuje drzwi.
Idę na ulicę Jasną, z dala pamiętam tę obszerną, poniemiecką willę. Mieszkałam tam z Krysią i Bożeną, często odwiedzała nas mieszkająca blisko Iwonka i Robert. Teraz są tu dwa psy, jeden w zamkniętym oknie, drugi ujada przy furtce.

Zaszufladkowano do kategorii 2023, dziennik ciała | Dodaj komentarz

DZIENNIK WROCŁAWSKI (2)

24 stycznia 2023, wtorek. Już jestem w śródmieściu, przez okna tramwaju ciągle widzę dwie wieże katedralne, które za moich studenckich czasów wyglądały inaczej. Zwieńczone były płaskimi dachami podobno pokrytymi mchem, a hełmy dodano dopiero w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i są wokół nich galeryjki do zwiedzania.
Pogoda dość ponura, ale plusowa, a w tramwaju nr 17 ciepło. Jadę długi odcinek na południe Wrocławia, aż za Krzyki, na Klecinę. Wsiada dwoje kanarów, dziewczyna i chłopak, są niezwykle uprzejmi, niemniej stanowczy. Kobieta ze wschodnim akcentem zaklina się, że zbliżyła komórkę do czytnika, cierpliwie wyjaśniają, że jeśli faktycznie to zrobiła, sprawa zostanie wyjaśniona, gdyż w centrali zostało to z pewnością potwierdzone, ale teraz potrzebny im jest dowód tożsamości. Drugą złapaną kobietę wyprowadzają na przystanku.
Przejeżdżam przez Krzyki, nie planuję szukania Wrocławskiego Teatru Pantomimy, gdyż nic mnie z Henrykiem Tomaszewskim nie łączy, bilety na spektakle były nie do dostania. Towarzyszy mi w podróży widziany z okna Sky Tower najwyższy budynek w Polsce, większy od Placu Kultury w Warszawie łamiąc nakaz Stalina, że nic nie można wybudować w Polszy większego. Ta budowla w stylu nowomodernizmu to trzy połączone ze sobą budynki. Najwyższy Wieżowiec ma 49 pięter.       
Klecina to przystanek końcowy, kieruję się na mostek nad Ślęzą, i już po prawej druga z przecznic to Buraczana, która w latach pięćdziesiątych nosiła imię dziewiętnastego mistyka Bronisława Trentowskiego i nie wiedzieć czemu to się nie podobało. Oczywiście niczego nie rozpoznaję, unosi się w powietrzu zapach pizzy z pobliskich małych biznesów z jedzeniem. Buraczaną pamiętam z nieustannego zapachu słodu, co bardzo mi się podobało. Ulica jest szczelnie zabudowana rozbudowanymi z najnowszych materiałów willami, ale dom, gdzie wynajmowałam pokój istnieje chyba w takim samym stanie. Ma szary, przedwojenny tynk, do mojego pokoju wchodziło się nie od frontu, ale od tyłu. Wynajęłam ten pokój w listopadzie, było tam na parterze piekielnie zimno, ustęp miałam na podwórzu i brak łazienki, ale była chyba bieżąca woda, chociaż nie jestem pewna. Gospodarz w pierwszy dzień po przeprowadzce zażądał dodatkowych oprócz miesięcznego czynszu 700 zł za węgiel i zabrał mi szafę, gdzie powkładałam już rzeczy. Do końca mieszkania tam nie potrafiłam rozpalić pieca, i mama zażądała kategorycznego opuszczenia tej nory załatwiając mi mieszkanie na Partyzantów dzięki wpływom swojej szwagierki Reni. Bardzo żałowałam, gdyż to był mój jedyny samotny pokój, o którym marzyłam, okolica była cudowna, po horyzont pola buraczane, a w oddali dymiący komin cukrowni i ten fantastyczny zapach. Niestety na uczelnię miałam godzinę tramwajem, palić nie potrafiłam ani papierosów, ani w piecu co mnie dodatkowo wpędzało w kompleksy.
Pobłądziłam trochę po okolicy gdzie śladów nie ma po cukrowni, są natomiast zupełnie nowe uliczki o słodkich do mdłości nazwach, jak Karmelkowa, Czekoladowa, Migdałowa, Cukrowa, Sezamowa.
Wracając tramwajem przesiadłam się na ulicę Borowską. Widać już z okna autobusu czerwone rury.
Niestety, dla emerytów zniżki są żadne, płacę wiec 40 zł za dwie godziny, mniej się nie da. Wszystko okupują dzieci, muszę więc z konieczności iść do dwóch zimnych basenów sportowych, ten z oknami od ulicy jest przyjemniejszy i dłużej w nim pływam. Idę przejechać się rurą, niestety do każdej jest kolejka. Wchodzę na najwyższe piętro, gdzie do jednego otworu mali chłopcy pakują się z ogromnymi, kolorowymi dmuchanymi oponami, a drugi otwór jest pusty. Okazało się, że brak popytu na tę zjeżdżalnię był uzasadniony, rura była niemal prostopadła, więc natychmiast z pozycji siedzącej pęd spadania położył mnie uderzając w nogi i stopy. Myślałam, że dostanę zawału serca, ale odbyło się wszystko dość błyskawicznie i widocznie organizm nie zdążył zareagować.
W holu zjadłam przygotowane kanapki ze szprotkami i popiłam wodą z termosu.
Wracając na Sępolno wysiadłam jeszcze by zobaczyć zabytkowy budynek NOT-u z XIX wieku z dwiema postaciami półnagich mężczyzn na portalu. Magiczne jest wnętrze w pastelowych kolorach pełne kolumn i pięknych białych sklepień.
Jestem zbyt zmęczona, by zwiedzać piętra i jechać zabytkową windą, już robi się ciemno na dworze, a chcę jeszcze zaliczyć oglądanie prywatki na Partyzantów. Mieszkałam tam u świeżej wdowy po sławnym wrocławskim architekcie, która mając dwóch przemiłych licealistów awanturowała się regularnie przynaglając ich do nauki, mnie w to wszystko mieszając, jakbym nic innego nie miała do roboty. Pani Zofia, na imieninach majowych z jej wspaniałym tortem orzechowym musiałam być obecna, była rozczarowana, jak przed wakacjami opuściłam jej gościnny dom.

Zaszufladkowano do kategorii 2023, dziennik ciała | Dodaj komentarz

DZIENNIK WOROCŁAWSKI (1)

DZIENNIK WOROCŁAWSKI (1)
23 stycznia 2023, poniedziałek. Pracę Kajtka w Berlinie przełożono na luty, a Marek już przez Internet kupił mi bilety kolejowe na IC „Wawel” tam i z powrotem, których nie można zwrócić. Postanowiłam więc na ten tydzień pojechać do Wrocławia i wreszcie porządnie sfotografować lokalizacje mojego komiksu. Zdjęcia ściągane z netu są niewystarczające, a też chciałam, by odwiedzając Wrocław wróciła mi pamięć lat siedemdziesiątych.
Pociąg jechał z Przemyśla i wiadomo, że musi być spóźniony, ale te dodatkowe 10 minut na peronie dało się wytrzymać, gdyż styczniowa pogoda była w miastach łagodna, chociaż za oknami było po horyzont biało. Otyły, młody Niemiec siedzący obok ciągle chodził do wagonu gdzie sprzedawano napoje i zapiekanki. Wysiadając we Wrocławiu zdołałam po angielsku wyjaśnić mu, że może zająć moje miejsce przy oknie, gdyż rezygnuję z dalszej podróży do Berlina. Był ucieszony.
I byłam znów we Wrocławiu. Zapachy Holu Głównego, a raczej odoru specyficznej mieszaniny moczu, papierosów, alkoholu i brudu teraz zastąpił aromat kawy i ziół pizzy. Kiedyś koczowali tu nocami nie tylko bezdomni, ale pijacy różnych profesji, gdyż tylko tutaj można było oficjalnie kupić nocą alkohol i go tu wypić.
Teraz jest nawet pustawo i swojsko. Ciepłe, drewniane rzeźbienia z początku ubiegłego wieku są szczątkowe, niemniej nawiązuje do nich kolebkowy dach hallu mający poszycie z drewna, blachy i szkła. Pozostały charakterystyczne, żeliwne slupy secesyjne, jak i mauretański ośli grzbiet w drzwiach i oknach. Kino Dworcowe, mieszczące się w zachodnim skrzydle, gdzie można było wejść w każdej chwili, gdyż wyświetlano filmy w trybie non stop miało bardzo dobre filmy, można było tam przeczekać – zlikwidowano, ale podobno mają reaktywować.
Właściwie to ten sam dworzec unowocześniony, wzbogacony windami i ruchomymi schodami, przejrzystą informacją i łatwością kupna biletu.
Idę na przystanek tramwajowy równolegle do Piłsudskiego, byłej Świerczewskiego, gdzie podobno szły pochody 1-majowe, a ja zawsze wtedy jechałam do domu korzystając z dni wolnych. Tramwaj na Sępolno przyjeżdża natychmiast, wszystko mi się w mózgu otwiera, szczególnie, gdy tramwaj bierze ostry zakręt przejeżdżając przez Park Szczytnicki, teraz w uśpieniu pokryty czerwonymi liśćmi. Tutaj podobno Albin zostawił swoją żonę na pastwę bandytów i uciekł, co nie przeszkodziło im trwać w związku małżeńskim aż do jej śmierci.
Mirka czeka już na mnie na Partyzantów, wygląda doskonale. Mieszkanie będzie tylko dla mnie, objaśnia i oprowadza, włącza ogrzewanie. Na razie jedziemy do jej nowego domu do Wojnowa na obiad. Po drodze dopada nas biały maltańczyk Chico z bródką w kolorze herbatnika. Krzysztof doprawia ryż kurkumą, a Mirka oprowadza mnie po świeżo wybudowanym domu który urządziła w modnym stylu minimalistycznym. Wszystko na biało, biel łamią gdzieniegdzie szarości poduch rozległych kanap i obfita zieleń w wiklinowych donicach. Wysokie stropy, szafy ukryte za szklanymi, rozsuwanymi drzwiami od podłogi po sufit, podobnie z oknami, dom wydaje się jeszcze większy. Naprzeciwko mają domy dwie córki Krzysztofa, z domu starszej wybiegają dwa śnieżnobiałe, niespełna roczne samojedy.
Mirka wyciąga z piekarnika udka kurze. Nie jadłam mięsa już trzy lata, niemniej jestem po podróży bardzo głodna. Krzysztof, budowlaniec i projektant osiedli zna każdy dom we Wrocławiu i przestrzega mnie, że Na Ostatnim Groszu wszystko zabudowane, a na Buraczanej z pewnością domu, gdzie mieszkałam, nie ma.
Krzysztof podwozi nas do Witka, brata Mirki, mieszkającego z córką, zięciem i wnukami w ogromnym domu w Kamieńcu Wrocławskim. Witają nas dwa psy i kot, Tymoteusz miał wczoraj szesnaste urodziny, jemy tort piernikowy. Zabrałam laptop, Magda, córka Witka przegrywa moje rodzinne archiwa, wspominamy wakacje w Przemyślu u naszej wspólnej babci. Witek dużo pamięta, uzupełniam to, czego nie wiedziałam.
Robi się późno, zapraszają mnie na sobotę, ale ja wiem, że do końca będę poszukiwać miejsc i adresów. Magda odwodzi mnie i Mirkę, ja wysiadam na Partyzantów w drobnym śniegu.

Zaszufladkowano do kategorii 2023, dziennik ciała | Dodaj komentarz

NATALIA LL (18 kwietnia 1937 – 12 sierpnia 2022)

Kiedy umierała Natalia
banany na straganach się starzały,
upał dodał im kropki brązowe,
Odra 9 ton martwych ryb w morze niosła,
a zasztyletowany Salman Rushdie
w nowojorskim szpitalu płacił za powieść.

Kiedy umierała Natalia
nie pamiętano jej nylonowych peruk
krzyku mody, kupowanych w Peweksie,
gołych sesji zdjęciowych, była przecież zgrabna.
Nie czepiała się Partia, ani UB,
nic tam o polityce, jedynie o seksie.

Kiedy umierała Natalia
spełniona w meandrach wymyślonej Sztuki
zrodzonej w Mona Lizie czy PERMAFO,
o Wrocławiu, o Odrze, nic nie powiedziała,
ani kim była, żeby późne wnuki
z niej zaczerpnęły, kiedy Czas zatoczy koło.

Kiedy umierała Natalia
Trwa wojna. Bez Krymu pokoju nie będzie.
Lecz sprawy Świata zbędne są w agonii
i tak aż nadto być. Jak pilna uczennica
wszędzie się zgłaszała, jest przecież wszędzie.
A Świat ledwo zipiący się jeszcze nie skończył.

Regulice, 12 sierpnia 2022

Zaszufladkowano do kategorii 2022, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

Dziennik Kalifornijski Część Czwarta

3 marca 2022, czwartek
Po tym, jak Ławrow oskarżył NATO i UE o chęć rozpoczęcia wojny nuklearnej wczoraj rozmawialiśmy o ewentualnym przedłużeniu naszego pobytu nim konflikt na Ukrainie się nie zakończy. Emilia była za, ja chcę wracać. Nie chcę przeżywać żałoby po bliskich w Europie, wolę zginąć ze wszystkimi.
Wstaję, by ich jeszcze zobaczyć przed odlotem, wczoraj w nocy Emily skutkiem jakiś problemów na autostradzie nie mogła do Kajtka dotrzeć i czekał na nią godzinę na lotnisku, potem jeszcze w nocy pracował i przespał się tylko dwie godziny. O siódmej taksówka już czekała pod domem jak wkładali bagaże.
Wpuściliśmy do domu młodego elektryka mającego podłączyć nareszcie panele słoneczne. Niestety chłopak nie radził sobie z tym i cały czas dzwonił, i pytał swoich kolegów, który kolor kabla podłączyć do którego, aż w końcu, mimo propozycji Marka, by zjadł z nami lunch, albo się czegoś napił, wyszedł i po kilku godzinach wrócił z kolegą.
Wreszcie wszystko było ukończone i w garażu odezwał się szum samochodu pobierającego prąd.
Rzuciliśmy się do nieświeżych wiadomości na dużym ekranie w holu.
Ukraina zniosła wizy dla zagranicznych ochotników, co wygląda tak jak w czasie wojny domowej w Hiszpanii, dokąd przyjechał walczyć Hemingway. Zełenski utworzył Międzynarodowy Legion Obrony Terytorialnej Ukrainy. W odpowiedzi rosyjskie Ministerstwa Obrony ostrzegło, że na mocy konwencji genewskich schwytani zagraniczni żołnierze będą traktowani jak przestępcy.
70 ukraińskich żołnierzy zabitych w Ochtyrce. Bombardowanie Charkowa, 10 cywilów zabitych, 35 rannych. Krwawa walka o Chersoń. Niszczenie nadajników telewizyjnych i radiowych w Kijowie, 5 osób zabitych. Zniszczono pomnik ofiar Holokaustu w Babim Jarze.
Rosjanie zdobywają Berdiańsk i Melitopol. Wojska rosyjskie są w Nowoajdarze.
ONZ upomina się o lepsze traktowanie jeńców wojennych przez republiki Doniecką i Ługańską.
Dostaliśmy wiadomość, że Kajtek z Emily dotarli do wynajętego bungalowu w Sayulita, naśladującego mieszkania tubylców z drewnianą balią zamiast wanny i liśćmi palmowymi zamiast dachu przy pełnym komforcie hotelowym. Już tego wieczoru ma się odbyć próbna kolacja przedweselna do jutrzejszych uroczystości na plaży zaślubin Joe i kuzynki Emily, Madeline.
Zobaczyliśmy film Andrieja Niekrasowa „Bunt. Sprawa Litwinienki” z 2007 roku o Putinie i jak się tam rozprawiają z nieposłusznymi oficerami.
Potem agencje podały, że ruskie wywołały pożar elektrowni Zaporoże. Zełenski wezwał światowych przywódców do powstrzymania Rosji „zanim stanie się to katastrofą nuklearną”.
USA blokuje konta bogatych rosyjskich sojuszników Putina.
Rosja zdobyła Bałakliję. 90% sił rosyjskich wkroczyło na Ukrainę.

4 marca 2022, piątek
W nocy spadł deszcz i jest wyjątkowo przyjemnie w domu, chciałabym gdzieś jechać na miasto, ale zgromadziłam wszystkie kartony w holu i lepiej pomalować tymi doskonałymi akwarelami, takiej jakości, jakich nigdy nie miałam. Szkolne akwarele to nie to samo, wszystko polega na szlachetnych, kosztownych pigmentach. Maluję Karolinę na rowerze elektrycznym jadącą ulicami Malibu i Danielę ze swoim psem huski.
Dzisiaj ruskie zniszczyły charkowskie ZOO na 2000 zwierząt. Pożar w elektrowni jądrowej w Zaporożu. Po bitwie, w której zginęło trzech ukraińskich żołnierzy, elektrownię zajęły wojska rosyjskie. Zbombardowano szkołę w Żytomierzu. Prezydent USA Joe Biden ogłosił dodatkowe sankcje wobec rosyjskich oligarchów.
Trudno mi się zabrać do malowania przy takich wiadomościach. Wieczorem na dużym ekranie w salonie na anglojęzycznym Netflixie „The Lost Daughter” według powieści „Córka” Eleny Ferrante którą niedawno czytałam z rewelacyjną Olivią Colman w roli egoistycznej matki po szekspirowsku dręczonej wyrzutami sumienia.
Znowu patrzymy na wiadomości. Putin zablokował swoim obywatelom w Rosji dostęp do
BBC News, Voice of America , RFE/RL , Deutsche Welle, Facebooka i Twittera. Wolno im oglądać stacje cenzurowane: Rosja-24, Rosja-1 i Channel One. Chiny, Kuba, Serbia jakiś kraj Afryki Środkowej i Iran nadają wiadomości prorosyjskie. NATO odrzuciło prośbę Zełenskiego o nałożenie strefy zakazu lotów nad krajem, twierdząc, że doprowadziłoby do otwartej wojny z Rosją.
Rosja do tej pory wystrzeliła ponad 500 rakiet na Ukrainę, konwój rosyjskich pojazdów utknął 24 km przed Kijowem.

5 marca 2022, sobota
Maluję, Marek myje okna. Nie da się ich umyć od zewnątrz, projektanci nie przewidzieli takiej potrzeby. Po obiedzie idziemy na spacer niedaleko domu.
Wczoraj 4000 osób wzięło udział w prorosyjskiej demonstracji w Belgradzie.
Krótkie zawieszenie broni w celu wyprowadzenia z Mariupola 200 tys. ludności cywilnej korytarzem humanitarnym.
Wojska rosyjskie zajęły Buczę i Hostomel.
W Chersoniu protesty przeciwko rosyjskiej okupacji, 2000 osób.
Putin pokazał się w transmisji wideo, gdzie apelował do zagranicznych ochotników do przyłączenia się do walk przeciwko Ukrainie. Jest ich już 16000.
Zełenski przemawiał w Izbie Gmin Wielkiej Brytanii w Londynie za pośrednictwem łącza wideo. Porównał Ukrainę do Wielkiej Brytanii która walczyła za całą Europę przeciwko Niemcom podczas II wojny światowej.

6 marca 2022 niedziela
Urodziny Kajtka w Meksyku. Rano maluję akwarele.
Ostrzał kolumny uchodźców Irpin.
Ukraina ogłosiła, że zgłosiło się ok. 20 tys. cudzoziemców z 52 krajów.
Havryshivka Winnica została zbombardowana.
Kontynuacja ewakuacji cywilów z Mariupola utknęła.
Idziemy na spacer do innego wejścia Parku Ernesta, ale jest straszny upał i zawracamy w połowie drogi. Jest niedziela i bogate domy wystawiają w pudełkach kartonowych niepotrzebne im rzeczy. Zabieram dwie ramki na akwarele A4, cztery ołówki z gumką i dwa drewniane tamborki.
Wieczorem Blade Runner 2049 z 2017 nawiązujący do Philipa K. Dicka.

7 marca 2022 poniedziałek
Rano maluję, ale Marek dostał wiadomość od Emiliy, by zaniósł jej na pocztę przygotowaną wcześniej paczkę. Idziemy więc ulicą 60, gdzie stary Chińczyk chodzi z talerzem i wsypuje na krawężnik kupki jakiejś kaszki. Za nim natychmiast wysuwają się pyszczki wiewiórek i bez strachu oblegają jedzenie.
Przekraczamy most, jest wyjątkowo pięknie, krzewy uginają się od kwiatów i owoców.
Wchodzimy do historycznej dzielnicy mieszkaniowej gdzie przeważają domy parterowe w stylu rzemieślniczym (American Craftsman). Rozmiary działek są dość skromne, domy mają szerokie, głębokie ganki frontowe oraz różnorodne elementy dekoracyjne. Z tyłu po dwa garaże. Drzewa teraz kwitną obficie, żywopłoty bugenwillą, często przylatują naszczekać psy, zawsze dwa.
Wychodzimy po wysłaniu paczki na długą (48 km) Figueroa Street, ulicę łączącą północ z południem, której kawałek był pierwotnie częścią US Route 66, obecnie jest częścią Arroyo Seco Parkway (State Route 110). Ciągną się po obu stronach sklepy, butiki, zakłady rzemieślnicze, kafejki, bistra i małe punkty z jedzeniem. Po chodniku jeżdżą deskorolkarze, grupki młodzieży szkolnej gromadzą się, jest bardzo po miejsku i po małomiasteczkowemu. Mijamy kolejne przecznice nazwane liczbami, idziemy w kierunku centrum Los Angeles i liczby się zmiejszają. Zachwyca mnie The Mason Building, ceglany, trzypiętrowy renesansowy budynek, z arkadowym balkonem z charakterystycznymi okrągłymi łukami i pięknym fryzem z symbolami masońskimi biegnący wzdłuż zewnętrznej linii dachu budynku.
Po Avenue 56, na 55 jest warsztat samochodowy Highland Auto Repair a na elewacji, pod kątem prostym do Figueroa piękny mural przedstawiający krążowniki szos z lat sześćdziesiątych. Wracając wstępujemy jeszcze do sklepów samoobsługowych mających w szyldach hiszpańskie PAN, ale my nie potrzebujemy chleba i właściwie nie potrzebujemy niczego. Wszędzie słyszy się hiszpański. Na ulicy kobiety siedzą przy wieszakach z ciuchami, używane buty mają poukładane w rzędach. Wózki z wyciskaniem soku na miejscu, z owoców widocznych zza szyby porozstawiane są na skrzyżowaniach.
Słońce chyli się ku zachodowi, najprzyjemniejsza pora dnia, ale my musimy już wracać. W domu kolejne złe wiadomości z Ukrainy.
Putin jako warunek zakończenia inwazji zażądał od Ukrainy uznania Krymu zaanektowanego już w 2014 roku a republiki Doniecką i Ługańską za niepodległe państwa, na co Zełenski się nie zgodził.

8 marca 2022 wtorek
Kajek rozmawia z nami przez Telegram, kupił nam już za 100 dolarów lekarstwa na wypadek, jakbyśmy zostali dłużej i nie lecieli w dniu biletu powrotnego. W Meksyku lekarstwa można kupić bez recepty. Teraz, pożegnawszy matkę Emily, uczestniczącej w weselu swojej siostrzenicy, polecieli samolotem do stolicy Meksyku i zamieszkali w hotelu skąd boją się wychodzić, gdyż dzisiaj planowana jest demonstracja kobiet, które są tam zabijane. Ale w końcu jednak zdecydowali się w niej uczestniczyć i Kajtek przysłał z demonstracji zdjęcia.
Kobiety noszą plakaty w proteście z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet, pochód mija Pałac Narodowy i pomniki narodowe, które zostały ogrodzone ogromnymi metalowymi płotami. Kobiety oskarżają prezydenta Andresa Manuela Lopeza Obradora, o to, że nie robi nic, aby powstrzymać wzrost liczby kobietobójstw. 10 kobiet dziennie jest mordowanych z powodu ich płci.
Podobno policja skonfiskowała koktajle Mołotowa, młotki i fajerwerki. Widać „MEXICO FEMICIDE” białymi literami.
Sprzedawano fioletowe bandany, Emily kupiła dwie dla Karoliny i Danieli. Tym razem policja była z kobieca i dzięki temu nie doszło do żadnej tragedii.
Kolejna próba ewakuacji ludności cywilnej z Mariupola została udaremniona, natomiast skuteczna z Sum.

9 marca 2022 środa
9 marca 2022 wtorek idziemy do parku Hermon, mnóstwo wiewiórek. Wracamy do domu i dostajemy od Kajtka wiadomość, że zaraz zadzwoni do nas dostarczyciel pizzy. Oglądamy filmy dokumentalny o Philipie K. Dicku by zrozumieć, o co mu chodziło z tymi androidami. Jemy wegetariańską pizzę wprost z pudełka.
Polska zaoferowała, że wszystkie 23 myśliwce MiG-29 przekaże Stanom Zjednoczonym za darmo i dostarczy je do bazy lotniczej Ramstein w Niemczech, a Stany Zjednoczone dostarczą je następnie na Ukrainę. Stany Zjednoczone odrzuciły tę propozycję.

10 marca 2022 czwartek
Skończyłam obrazy, oglądamy „Blade Runners” z 1982, w dalszym ciągu nic nie rozumiem, wiem tylko, że rzecz się dzieje w budynku zaprojektowanym przez Franka Lloyda Wrighta i muszę go w los Angeles koniecznie zobaczyć. Potem jeszcze Jędrusik na Netflixie.
Rozmawiam przez komórkę z Leszkiem mieszkającym w Seattle. Miał ze swoją żoną Bożeną nas odwiedzić tutaj, ale czeka na operację stawu biodrowego i nie może tak eksploatować nóg. Poleca nocowanie w Las Vegas i stamtąd wypady do Doliny Śmierci.
Wojska rosyjskie zdobyły Wasiliówkę, Tokmak i Połohy. Ukraińcy odzyskali Międzynarodowy Port Lotniczy Mikołajów i odbiły Czuhujew. Ruskie próbują skierować korytarze humanitarne do Rosji i na Białoruś.
Przylot Kajtka z Emily o 6 wieczorem samolotem z Meksyku. Dostaję od Emily turkusową torbę z harfami meksykańskimi, bardzo mi się podoba. Marek zrobił naleśniki z serem na ich powrót.

11 marca 2022, piątek
Jedziemy z Emily do sklepu w Pasadenie. To nie jest tani sklep, bo Pasadena jest drogim i bogatym miastem, ale widocznie hipermarket tej wielkości jest tu najbliżej. Więc pytamy cały czas Emily, czy opłaca się to lub tamto kupić, czy taniej nie jest w sklepie najbliżej domu, we Fresco. Zależy nam najbardziej na fistaszkach, które pochłaniamy przy oglądaniu filmów, ale to są bardzo drogie, co jest dziwne, bo zawsze Stany zjednoczone kojarzą mi się z orzeszkami ziemnymi, których plantatorem był prezydent Jimmy Carter. Kajtek cały dzień pracuje z Moniką, wraca o 17 i przywozi ciastka z lunchu z klientami w pudełku, które z Markiem zaraz zjadamy. Okazuje się, że na dzisiejszy bankiet urodzinowy nie ma w butli gazu do pieczenia pizzy. Jadę z Emily po gaz do supermarketu, wstępują w trakcie, jak Emily z butlami stoi przy kasie dział ogrodniczy, teraz o zmroku zalany sikawkami wodą. Przeważają tu wiosenne rośliny europejskie.
Wieczorem przychodzi dużo młodych ludzi, przynoszą prezenty, jest też Karolina z psami i Daniela bez psa, huski został z rodzicami. Daję im moje akwarele oprawione w znalezione ramki, bardzo się cieszą, też wszyscy oglądają mój acrylowy obraz przedstawiający Emily i Kajtka w drzwiach ze psami u nóg. Cóż, nikomu nie wypada krytykować moich obrazów, więc kupuję te pochwały, chociaż podobieństwa i tak nie udało mi się uchwycić.
Wszyscy piją jakieś mieszanki alkoholu z lodem, które przygotowują przy lodówce i cała właściwie konwersacja toczy się tam przerywana co jakiś czas głośnym śmiechem Karoliny. Rozlega się też umiarkowanie muzyka z winylowych płyt. Kajtek pracujący do późna nie zdążył zrobić ciasta drożdżowego, zrobiła je Emily w dwunastu kulach urosło i teraz piecze je rozciągnięte w rękach na placki z położonym przez Danielę pomidorami i serem na balkonie w niedawno kupionym piecu do pizzy, gdyż w kuchni zaraz włączają się czujniki przeciwpożarowe. Pizza pocięta w kawałki, posypana listkami świeżej bazylii natychmiast znika, ja zapijam ją czerwonym winem i jem sałatkę cezara zrobioną przez Emily w ogromnej, drewnianej misie. Mówię im, że dzisiaj zbombardowano Stanisławów, miasto rodzinne mojej babci, ale oni grzecznościowo kiwają głowami i wracają do swoich śmiesznych historii.

12 marca 2022, sobota
Rosjanie próbują zrobić referendum w Chersoniu. Żołnierze republiki Donieckiej zajęli Wołnowachę. Użyli bomb fosforowych w ataku na Popasnę.
Kajtek przerywa pracę i zawozi nas do Tarzany, do Moniki wykąpać się w jej basenie. To słynna Dolina san Fernando z pasmem gór San Susana, niestety, mimo, że nie jedziemy do centrum, tylko na północny wschód, korki są ogromne.
Tarzana to od Tarzana stworzonego przez dziewiętnastowiecznego pisarza Edgara Rica Burroughs’a. To tutaj po napisaniu zekranizowanych potem przez kino nieme „Tarzanów” pisarz zmarł w swoim rancho w Kalifornii nazwanym od jego literackiej postaci. Pisarz był rasistą i zwolennikiem eugeniki, niemniej dzielnica Los Angeles powstała na miejscu jego rancha jest bardzo piękna.
Dzisiaj przy sobocie jest w domu Moniki wyprzedaż garażowa, przynajmniej widzę, jak to się odbywa, na szosie jest duża tablica o tym ze strzałką.
Monika jest bardzo młodą, czarnowłosą, smagłą dziewczyną wiecznie roześmianą. Patrzę łakomie na wiszące na wieszakach suknie z lamy i wyszywane cekinami, ale się opamiętuję. Kajtek mówi, że jednak dobrze by było, jakbyśmy coś kupili, chociaż wie, że my też powinnyśmy zorganizować sprzedaż garażową w Katowicach. Wybieram jednoczęściowy strój kąpielowy, chcę zapłacić, nie, Monika daje mi go za darmo. Marek wybiera elektryczną hulajnogę, ojciec Moniki ze 100 dolarów spuszcza cenę na 60. Mama Moniki kusi mnie kapeluszami, szczególnie podoba mi się słomkowy czarny, ale też się opamiętuję i niczego nie biorę. Rzeczy jest bardzo pięknych zatrzęsienie, podobnie jest w dwóch sąsiadujących garażach, gdzie wszystko wywalone jest na przestrzeń przed garażem. Idziemy do domu Moniki, to bardzo piękny dom z dużymi lustrami, pianinem i dziwnym pionowym rozkładem z antresolą, gdzie są dwie sypialnie i pokój muzyczny jej chłopaka z mnóstwem gitar i różnych instrumentów. Monika pokazuje nam drukarkę 3D, swoje obrazy, dwa psy, jeden beżowy terier, drugi biały spaniel o uszach zafarbowanych na różowo. Wszystko to jakoś do siebie pasuje, idziemy do turkusowego basenu w kształcie nerki, który jest otoczony czterema domami mającymi prawo z niego i z jacuzzi, korzystać. Mimo podkręcania gałkami, ani w jacuzzi, a tym bardziej w basenie wody ciepłej nie było, jednak bohatersko ubrałam kostium kąpielowy podarowany mi przez Monikę i zanurzyłam się w Basenie. Po jakimś czasie pływając już nie marzłam. Na odchodnym Monika podarowała mi torebkę z miodem i marihuaną, jednego jonta i marihuanowe żelki.
Po powrocie zobaczyliśmy „Dziewczynę z doliny” z 1983 chcąc zobaczyć Dolinę Fernando, ale właściwie oprócz młodziutkiego Nicolasa Cage’a nic nie było, film strasznie głupi.

13 marca 2022, niedziela
Emily jedzie na lunch z Danielą, Saszą i Karoliną i zabiera nas na plażę Rogera Williamsa.
Ma nas odebrać za dwie godziny.
Na plaży mimo dużego wiatru i niskich temperatur – jesteśmy w swetrach – jest dużo ludzi ale kąpią się głównie surferzy, mający piankowe kombinezony. Ale dużo jest ludzi świętujących tu rodzinne uroczystości, czy dziecięce kinderbale. Na piasku położonych jest szereg poduszek, albo nawet przywiezionych kilka foteli wiklinowych ze stolikiem i wazonem z kwitami. Niektórzy, mimo zakazu wprowadzania psów, siedzą na kocach z psami pod parasolem.
My też wbiliśmy kolorowy parasol i siedzimy, ale jest zbyt zimno, by siedzieć, więc zwijamy się i postanawiamy pójść do widniejącego na horyzoncie mola i koła młyńskiego plaży Santa Monica. Mijamy, albo obchodzimy pojawiające się co jakiś czas czarne rafy ostryg i skały idąc drogami między wydmami teraz porośniętymi gdzieniegdzie kwitnącą werbeną piaskową i wiesiołkiem dwuletnim. Leżą tu wodorosty i resztki drewna, podchodząc blisko wody i zamarzając stopy płoszymy mewy, siewki śnieżne i brodźce. Stoją w wodzie i wypatrują w przypływających falach pożywienia.
Dochodzimy do odcinka zajmowanego przez społeczność LGBT, jeden z chłopaków ma piękny srebrny kombinezon, jego dwaj towarzysze też ubrani są w wspaniałe jak rajskie ptaki stroje. Koło młyńskie w oddali się przybliżyło, ale Marek postanowił się jednak w tej zimnej wodzie wykąpać i zawracamy, by popływał i byśmy zdążyli na samochód Emily.
Wieczorem jemy kolację przy grillowanej kukurydzy i winie na najwyższym tarasie domu, skąd dochodzi muzyka, a żarówki naładowane słońcem za dnia tworzące girlandę, się zapalają.

14 marca 2022, poniedziałek
Idziemy, Marek na hulajnodze jedzie – do Muzeum Indian. Jest niedaleko, na wzgórzach San Rafael, na wzgórzu Washingtona, w północno-wschodniej części Los Angeles. Jest to najstarsze muzeum w Los Angeles.
Idziemy małymi uliczkami pełnymi wiosennych, a nawet już letnich ogrodów, po ogrodzeniach wiją się powoje, na ulicę cienie rzucają ozdobne ogrodzenia. Jest to dzielnica Highland Park, bogata i piękna z zabudową niskich zabytkowych domów, wszystko tu chyba ma ponad sto lat. Wchodzimy na Figueroa, gdzie rozciąga się jeden z najstarszych parków w Los Angeles, z kalifornijskim jaworami, Sycamore Grove Park. Między ulicą Figueroa, a betonowym kanałem Arroyo Seco są place zabaw dla dzieci, korty tenisowe, sprzęt do ćwiczeń na świeżym powietrzu i zabytkowa muszla koncertowa Sousa-Hiner. Stąd widać już na wzgórzu białą sylwetkę Muzeum Indian przypominającą warowny mauretański zamek. Po drugiej stronie ulicy jest zabytkowy portal Glen-Mary zbudowany w 1903 roku. Gromadzili się tu Indianie plemienia Tongva w oczekiwaniu na czerwony samochód Pacific Electric Trolley wożący ich do pracy. Dziś brama nie ma znaczenia, bo niedaleko stąd jest stacja metra.
Ponieważ brama, za którą widać było schody znajdowała się pod widniejącym na górze muzeum, myślałam, że oprowadzi ona do niego. Żeby nie taszczyć ciężkiej hulajnogi na próżno, weszłam tam sama by się porozglądać. Na szczycie schodki się rozwidlały i po prawej stronie siedzieli chłopak i dziewczyna w uścisku i palili papierosa, albo jointa. Spytałam ich, czy to droga do muzeum, przytaknęli, wskazali drogę na lewo. Zeszłam i we dwójkę niesiemy hulajnogę dziękując młodym jeszcze raz za wskazanie drogi. Kiedy schody się skończyły zaczęła się prywatna posesja z osobną drogą prowadzącą do domu. Szybko w strachu zeszliśmy stromym zboczem na Figueroę i po niej do stacji metra. To zabytkowa stacja linii Gold, 110 Freeway i Arroyo z indiańskim totemem i pięknymi latarniami. Przyjazd pociągu ogłasza sygnał i wtedy nie można przechodzić na drugą stronę torów, gdzie już widać muzeum. Okrążyliśmy je chodząc wokół i zatrzymując się przez wejściem przypominjącym świątynię aztecką z dostojnymi schodami. To tutaj wchodzili przed wojną zwiedzający i szli tunelem do windy, która wiozła ich na piętra do ekspozycji. Nie wiem, jak jest teraz, muzeum nie ma pieniędzy i czynne jest tylko w soboty.
Czytam w internecie, że jest tu jedna z dwóch lub trzech najważniejszych kolekcji rdzennych Amerykanów na świecie, a na pewno w USA, ale nie udostępniona zwiedzającym, gdyż reaktywowanie przestrzeni jako muzeum kosztowałoby „dziesiątki milionów dolarów”. Budynek ma wiele poziomów schodów, brak dostępu dla wózków inwalidzkich, ulepszeń sejsmicznych reaktywacja jako przestrzeni edukacyjnej lub kulturalnej kosztowałaby dodatkowe 5 do 7 milionów dolarów. Southwest Museum ma cenne zbiory dostępnej dla publiczności ceramiki, ale też wszystko co zgromadził jego budowniczy, Charles F. Lummis. Postać bardzo mi droga, gdyż przeszedł na piechotę od Cincinnati do Los Angeles, szedł cztery miesiące. Także zbudował sobie sam dom w Los Angeles z kamieni wydobytych z niezabetonowanej jeszcze Arroyo Seco, który trwa do dzisiaj niedaleko stad, Ave. 43, w pobliżu ulicy.
Lummis kochał Indian, nosił poncho, ocalił niesłychanie dużo dokumentów o rdzennych mieszkańcach Ameryki. Czytając o nim z wypiekami na twarzy jestem zakochana w Lummisie.
Wspaniałe Southwest Museum of the American Indian Collection przypominjące pałac w Alhambrze, którego budowę na wzgórzu Waszyngtona nadzorował Lummis, otwarto w 1914 i nie miało szczęścia, wybuchła pierwsza wojna światowa i świat miał co innego na głowie.
Wracamy jak przyszliśmy, przekraczając tory metra uważając z hulajnogą, by zdążyć między pędzącymi pociągami. Wychodzimy na Figueroa, do Parku i stamtąd przedostajemy się do betonowego koryta Arroyo Seco które poprowadzi nas do Ave 60.
Pospiesznie oglądamy wiadomości, trwają bombardowania, ale cywile mogli po raz pierwszy ewakuować się z Mariupolu w ciągu dnia. 40000 Syryjczyków walczących u boku Putina jest powiązanych z Państwem Islamskim.
Na wieczór mamy zarezerwowany stolik w restauracji francuskiej „Perch” w Pershing Square w Downtown przy Hill Street będzie grać ze swoim zespołem znajoma Kajtka, której robił teledysk.
Mieliśmy zamówić taksówkę, gdyż Emily też ma się spotkać ze swoimi kumpelami w jakiejś restauracji, ale w końcu pojechaliśmy samochodem, a po Emily przyjechała koleżanka.
Kolację mamy na ósmą, wchodzimy do zabytkowego pochodzącego z 1924 roku wieżowca przy Hill Street. W 2003 zakupiono budynek Pershing Square Building służący do produkcji biżuterii. Poddano go modernizacji sejsmicznej od fundamentów po 13 piętro i dobudowano dwa dodatkowe, od 14 do 16, tworząc tam restaurację Perch, czyli okoń. W reszcie budynku są biura.
Jedziemy dwoma windami kierowani przez stojących przy wejściu woźnych, czekamy trochę na kanapie piętro niżej, aż stolik się zwolni, przybyliśmy za wcześnie. kajtek kupuje wino i z kieliszkami idziemy na dach, gdzie jest roślinność tropikalna z kolorowymi światełkami w zaroślach, z szumiącą wodą i wygodnymi fotelami. Zespół jazowy, który przyszliśmy posłuchać już gra, to dwie młode kobiety grające na różnych instrumentach i młody mężczyzna na perkusji.
Krążymy trochę po dachu oglądając rozświetlone miasto z równych stron, jest tu dużo młodzieży i dziewczyn bardzo pięknych. Na czarno ubrani kelnerzy wskazują nam mały stolik z kutego żelaza i szkła, oczywiście nie mam pojęcia co zamówić, ale w końcu i tak zjawią się na stole dania kuchni francuskiej. Dzięki naszemu wegetariańskiemu zdefiniowaniu omijają nas ravioli z królikami, mule, żaby i ślimaki. Jem najprawdopodobniej tuńczyka w karmelowym sosie z brokułami, brukselką i francuskimi tostami, zupę francuską, ale niczego nie jestem pewna co jem. Jest wiele przystawek jarzynowych, ale jest i makaron, pieczone brie i frytki z serem truflowym, na deser chyba budyń, znajoma Kajtka zamawia dla nas lody. Trio jazzowe cały czas gra, znajoma Kajtka daje nam znaki nie przestając gry na gitarze. Pijemy jakieś bardzo dobre wino, bardzo francuskie. Jest tu kominek z prawdziwym ogniem, ale jeszcze dodatkowo przy każdym stoliku stoi grzejnik.
Wreszcie trio pauzuje, znajoma Kajtka do nas podchodzi i całą przerwę przegadują. Potem znowu grają, by już kończymy, Kajtek będzie jeszcze całą noc pracował. Wracając przejeżdżamy nocne miasto, wspinamy się na mosty, skąd widać w perspektywie jego blask, zgiełk i potencjał.
Wieczorem najpierw zwymiotowałam jointa od Moniki, pewnie dlatego, ze nigdy nie paliłam papierosów i nie potrafię palić. Potem zjadłam całą saszetkę miodu z marihuaną, wszystkie żelki i nareszcie maiłam odlot. Miałam wizje geometryczne, bajecznie barwne które obejmowały nie oko, ale o wiele większą przestrzeń, tak jakbym nie odbierała świata gałkami ocznymi, ale całą sobą, od czubka głowy, po stopy.

15 marca 2022, wtorek
Zełenski oświadczył, że Ukraina rezygnuje z członkostwa w NATO. Rosjanie zestrzelili sześć dronów, a ich okręty wojenne zbliżają się do Odessy. Ukraińcy zniszczyli kilka helikopterów rosyjskich w Chersoniu.
Premier Czech Petr Fiala, premier Słowenii Janez Janša, premier Polski Mateusz Morawiecki i wicepremier Polski Jarosław Kaczyński przyjechali pociągiem do Kijowa i spotkali się z Zełenskim.
Dzisiaj przychodzi meksykańska sprzątaczka i idziemy na lunch do lokalnej Thai Fantasy&Chinese Kichen. Restauracja jest domowa, przychodzą zapracowani klienci i wychodzą z zapakowanym w pudełka jedzeniem włożonym w worek nylonowy, ale są i tacy jak my, którzy zasiadają do stolika. Jest tylko jedna osoba do obsługi, Chinka o niekreślonym dość wieku ciągle wycierająca i dezynfekująca laminatowe blaty stolików. Ma na kontuarze trzy posągi Buddy, największy około pół metra wysokości, złoty. Wszystko przygotowuje mężczyzna na zapleczu w podobnym do Chinki wieku, oboje są zsynchronizowani i na potrawy nie czekamy długo. Jak zwykle Kajtek zamawia za nas, bo nie mamy pojęcia o tym egzotycznym jedzeniu. Chinka przynosi pokaźne półmiski wegetariańskie, smażone na głębokim oleju tofu z sosem śliwkowym, marynowane w tajskich przyprawach i mleku kokosowym, pieczone na węglu drzewnym i podawane z sosem orzechowym. Mieszankę warzyw z ryżem, pędem bambusa, groszkiem, marchewką i jajkiem. Zupę ostro-kwaśną po chińsku.
Phad-See-Yew – smażony na patelni płaski makaron z jajkiem i brokułami w sosie z brązowej fasoli. Curry z Prig King – fasolkę szparagową z marchewką smażoną z pastą chili. Pędy bambusa, groszek, marchewka i papryka i brokuły w sosie orzechowym w czerwonym curry z mlekiem kokosowym i słodką bazylią. Tajską herbatę i panna cotta z syropem mlecznym.
Wracamy do domu, pakujemy się na nasz jutrzejszy, tygodniowy wyjazd do stanów Arizona i Utah, oglądamy filmy na YouTube by się trochę przygotować.

Zaszufladkowano do kategorii 2022, dziennik ciała | Dodaj komentarz